Moda na dyscyplinę
Szkoły na Zachodzie również borykają się z problemem przemocy
Polacy wyobrażali sobie dotąd, że w całym cywilizowanym świecie panuje moda na bezstresowe szkolne wychowanie. Więc nasza szkoła też staczała się w tym kierunku. Tymczasem to był mit: szkoły w wielu państwach stawiają właśnie na... dyscyplinę.
Hasło „Zero tolerancji” jest stosowane w szkołach w USA. Nawet drobne wykroczenia uczniów nie są tam puszczane płazem. Dyrektorzy i nauczyciele reagują na nie od razu. – Jest przecież taka grupa młodych ludzi, którzy badają, dokąd mogą się posunąć w swoich wybrykach. Niestety, w Polsce to badanie trwa aż do pierwszego trupa – ubolewa Włodzimierz Zielicz, nauczyciel matematyki i fizyki w XXXIII LO im. Kopernika w Warszawie.
Uczeń w kozie
Zielicz dzięki Fundacji Fulbrighta przyglądał się szkolnictwu średniemu w USA. Zobaczył tam zupełnie inne podejście do nastolatków sprawiających problemy. W Polsce kolejni ministrowie, kuratorzy i rzecznicy praw ucznia tak zagalopowali się w bronieniu praw uczniów, że wyrwali dyrektorom szkół i nauczycielom z rąk narzędzia do utrzymywania dyscypliny. Wychowawcy w Polsce dziś nie mogą skutecznie chronić normalnych uczniów przed zdemoralizowanymi chuliganami. Kuratoria bardziej pilnowały praw nieletnich bandytów niż zwykłych osób. Nawet gdy chuligan przychodził do szkoły tylko bić kolegów i odbierać im kieszonkowe, nie można go było zawiesić w prawach ucznia. W USA jest inaczej. – Tam dyrektor codziennie zawiesza kilkunastu uczniów, najczęściej na dwa, trzy dni. Trafiają oni do Centrum Planowanej Aktywności, czyli do kozy – mówi Włodzimierz Zielicz. – Siedzą pod opieką nauczyciela. Jeśli uczeń został złapany na paleniu papierosów, to na przykład musi obejrzeć filmy o szkodliwości palenia. Siedzą tam często także kilka godzin po zakończeniu lekcji – dodaje.
Szkoły częściej stosują też nauczanie indywidualne wobec uczniów, którzy sprawiają problemy. Ich dyrektorzy wciąż pamiętają, że jeśli agresywny uczeń zrobi krzywdę innemu uczniowi, to właśnie szkoła będzie musiała zapłacić gigantyczne odszkodowanie.
Jeśli uczeń dopuści się jakiegoś poważnego wykroczenia, można skierować sprawę na drogę sądową. Dyrektor może go wyrzucić ze szkoły. Taki uczeń trafi wtedy do specjalnej placówki, w której nawet najtrudniejsza młodzież nagle staje się grzeczna i potulna. Uczniowie mają świadomość, że jeśli tam przekroczą regulamin, mogą zostać odesłani do więzienia. – Takich uczniów trzeba oddzielać od młodzieży, która chce się uczyć – mówi Włodzimierz Zielicz. – Czasem porównuję uczniów do jabłek: i ze zdrowych, i z poobijanych można zrobić coś dobrego. Ale trzeba wobec nich zastosować inną technologię. Bo jeśli zmieszasz jabłka zdrowe i poobijane, wszystkie zgniją – komentuje.
Bezpieczeństwu uczniów w salach lekcyjnych w Ameryce służą specjalne sygnalizatory, przez które nauczyciel może wezwać ochronę. – A jeśli szkoła jest mała i nie zatrudnia ochroniarzy, to łączy się z sekretariatem albo sąsiednim posterunkiem policji – mówi Włodzimierz Zielicz.
Sądy w USA mogą oddelegować winowajcę np. do prac społecznych w ośrodkach pomocy. – Do mnie też przychodzą takie osoby, żeby w kościele wykonać różne prace – mówi ksiądz Andrzej Skrzypiec, proboszcz parafii Our Lady of Lourdes w Salt Lake City.
Jakie konkretnie środki stosują sądy i dyrekcje szkół wobec trudnej młodzieży, zależy jednak od stanu, miasta i dzielnicy. O życiu społeczności lokalnej decyduje tam przede wszystkim ona sama, a nie jakiś centralny organ rządowy. Dużą rolę odgrywa community of caring (wspólnota troszcząca się), która dba o wzajemną odpowiedzialność i współpracę w szkole.
Amerykanie nie wszędzie radzą sobie ze stosowaniem przemocy przez nastolatków i handlem narkotykami. Ameryka jest krajem wielu paradoksów: indywidualizm spiera się z solidarnością, kryzys rodziny z istniejącymi więziami rodziców z dziećmi. Szkoła amerykańska jest jakimś odbiciem tego rozdarcia. Jednak zdaniem księdza Skrzypca, „gdański incydent” nie mógłby się tam zdarzyć. – Owszem, są samobójstwa, ale nie na skutek takich napaści – twierdzi.
Żandarm w szkole
W Niemczech niektóre landy mają bardziej liberalne podejście do wychowania w szkole, inne mniej. Na większą dyscyplinę postawiła Bawaria. W bawarskich szkołach uczniom w ogóle nie wolno używać telefonów komórkowych. Nauczyciele pozwalają na wyjątki od tej reguły tylko w wyjątkowych przypadkach.
Francja nie była dotąd znana ze szczególnego egzekwowania szkolnej dyscypliny. – We Francji też mamy ogromne problemy z wychowaniem. To niestety widać na naszych ulicach – przyznaje Francuz Jean Claude Hauptmann, nauczyciel w katowickim LO im. Kopernika. – Nikt dotąd nie znalazł przepisu, jak sobie z tym problemem poradzić – mówi. Francuzi też próbują jednak tego przepisu szukać. W przyszłym roku wejdzie w życie program, zgodnie z którym każda szkoła będzie ściśle współpracowała z konkretnym, wyznaczonym policjantem czy żandarmem.
Uczciwie donoszę
Społeczeństwo australijskie uchodzi za dość liberalne w sferze obyczajowej. Filmy erotyczne pojawiają się w telewizji już po godzinie 20.30. Modne stało się uczestnictwo rządzących w paradach organizowanych przez środowiska homoseksualne. Mimo takiego klimatu kulturowego (owszem, przedstawionego w skrajnym uproszczeniu), nie do pomyślenia jest powtórzenie takiej tragedii, jak w gdańskim gimnazjum. – W kwestii moralności chrześcijańskiej Australia to pogański kraj – uważa ksiądz Michał Gitner, wieloletni kapelan jednej ze szkół australijskich. – Jednak ktoś z pewnością by zareagował na taką sytuację – mówi. Jego zdaniem, brak reakcji byłby uznany za współudział w zdarzeniu. Każdy świadek ma obowiązek przekazać taką informację. Wiąże się to z tzw. programem bullying (tyranizowanie), który prezentuje się na początku każdego roku uczniom. Program ten uświadamia, jakie zachowania nie będą tolerowane, gdzie zgłaszać różne incydenty. Uczniowie przyzwyczajani są do poczucia, że doniesienie o jakimś wykroczeniu czy przestępstwie nie jest czymś wstydliwym. Wszelkie przejawy upokarzania czy znęcania się muszą wyjść na jaw, bo wynika to z obowiązującej zasady wzajemnej odpowiedzialności.
To skutkuje także instytucją „opiekuna”: starsi uczniowie opiekują się młodszymi. Na „starszakach” spoczywa odpowiedzialność ingerencji w sytuacjach konfliktowych. Ponadto są tzw. wychowawcy, którzy codziennie spotykają się z ok. 30 uczniami (po kilka z różnych klas). Celem takich spotkań jest wzajemne poznanie, rozmowa o trudnościach, integracja. Nie trzeba być dobrym psychologiem, żeby wiedzieć, że skutki tego mogą być tylko pozytywne.
Jeśli jednak dojdzie do naruszenia jakichś zasad, dość sprawnie stosuje się odpowiednie sankcje. Mogą to być sesje ze specjalistami od przemocy lub narkotyków, zawieszenie w prawach ucznia albo wydalenie ze szkoły. Dotkliwą, głównie dla rodziców, karą są tzw. lekcje w domu: winny uczeń nie może pozostać wtedy bez opieki, co jest uciążliwe dla aktywnego zawodowo ojca czy matki. Najważniejsze jednak jest to, że rodzice są w rzeczywistości integralną częścią – wraz ze szkołą – procesu wychowania. – Relacja „zdrowy dom”–szkoła jest źródłem skutecznego nauczania i kształcenia charakteru – uważa Terry Boland, dyrektor Senior High School w Perth.
Zmiany, które proponuje polski rząd, idą więc szlakiem przetartym już w innych państwach. Wołania przeciwników tego programu, że wywoła to katastrofę w edukacji, wydają się więc bezpodstawne. – Jednak trzeba uważać, żeby nie przechylić wahadła w drugą stronę! – ostrzega Włodzimierz Zielicz. – Uczniowie muszą też dorastać do samodzielności, normalnej i spokojnej młodzieży wychowawcy nie mogą przez cały czas patrzeć na ręce. Kierunek tej reformy jest słuszny. Jednak ważne będą też szczegóły – mówi.
.