[Opinia] Star Wars Repubulic Commando
: 4 kwie 2008, 11:18
Witam ostatnio dorwałem grę stworzoną przez Lucas Art a mianowicie Star Wars Republic Commando. W grze wcielamy sie w członka elitarnego oddziału walczącego po stronie Starej Republiki dla której będziemy musieli wykonać szereg niebezpiecznych misji począwszy od odbijania zakładników, infiltracje wrogiej placówki, przechwytywanie ważnych danych, zamachy i zabójstwa, otwarty szturm na dobrze chroniony obiekt, sabotaże i misje zwiadowcze na takich planetach jak Geonosis, Kashyyyk i RAS Prosectour – zaginionym statku Republiki.W skład naszego odziału wchodzą Delta 62 Scorch specjalista od materiałów wybuchowych, Delta 40 Fixer Doświadczony haker i Delta 07 Sev Wyśmienity snajper. Wiec zabawy będzie dosyć dużo. Broni do eksterminacji oponentów też nie zabraknie w liczbie 12 sztuk, a wszystkie bronie są wzorowane na tych z filmów. Grafika jak na 2005 rok stoi na wysokim poziomie, wykorzystuje silnik Unreal Engine więc fizyka też daje rade. Wymagania są w miarę przyjazne a mianowicie, procesor 2 GHz, 512MB RAM, karta grafiki 128MB (GeForce 4 lub lepsza), 2 GB na HDD. Jak dla mnie to naprawdę bardzo fajna gra, ładna grafika i sama rozgrywka tez daje rade. Gra jest dosyć mocno liniowa ale to akurat nie przeszkadza. Dodatkowe informacje na temat gry : Tu można pobrać demo gry Miłej lektury
TraileryTen spłodzony w mękach przez LucasArts shooter traktuje znany i kochany temat w sposób zupełnie wyjątkowy. Takich "Star Wars" jeszcze nie widzieliśmy, ale trzeba przyznać, że właśnie "Republic Commando" jest grą chyba najbardziej odpowiednią gatunkowo w stosunku do nazwy całego universum to są prawdziwe gwiezdne wojny. Wojny mordercze, wojny gwałtowne, bez udziału rycerzy Jedi i Sithów jakichś ba, w całej grze nie pada ani razu słowo Moc. Najlepiej w sumie podejście do tego tematu ukazuje pewna scenka w bezimiennym zaułku na Geonosis bodajże, natkniemy się na ciało w charakterystycznym stroju rycerza Jedi i leżący obok niego miecz świetlny, a nasz bohater wygłosi mniej więcej taki komentarz. Elegancka broń na bardziej cywilizowane czasy? Heh, widać, że nie takie teraz mamy. Śmiałem się z tego wtedy, śmiałem się i teraz. Atmosfera gry nie przypomina żadnego dotychczasowego tytułu z długiej serii gier starwarsowych. Fabularnie rzecz wypełnia lukę pomiędzy końcówką drugiego epizodu a początkami trzeciego (chodzi o nową, upośledzoną serię, oczywiściwe), choć w sumie o fabule zbyt wiele powiedzieć nie można. Mamy tutaj do czynienia z wojennym shooterem nacechowanym dość silnymi elementami taktyki drużynowej, czyli coś w deseń "Brothers in Arms" w kosmosie, czy też "GRAW" i/lub "R6: Vegas" w... kosmosie. Linia scenariusza jest dość uboga, nie uświadczymy jakiegoś wątku fabularnego innego niż kolejne rozkazy nadchodzące z centrali, popychające nas do następnych szaleńczych akcji ku chwale Republiki (bo jest to jeszcze Republika, a nie wstęp do Imperium), co zresztą wcale nie przeszkadza w "Medal of Honor" i w "Call of Duty" jakoś nikt na brak rozbudowanej, raczącej nas zwrotami akcji i suspensem fabuły nie narzekał. To nie przygodówka ani cRPG, więc wystarczy że scenarzyści dadzą nam pretekst to rozpętania piekła i już grająca brać będzie szczęśliwa. Nasz bohater to jeden z dziesiątków tysięcy klonów Republiki, bliźniaczy hodowlany braciszek tatusia Boby Fetta. Na potrzeby elitarnych grup uderzeniowych poddany został on treningowi hipnotycznemu oraz intensywnym szkoleniom, tak samo zresztą, jak jego towarzysze broni. Sformowano z nich jeden z wielu niewielkich oddziałów komandosów do zadań bardzo specjalnych, przeznaczonych do dalekiego zwiadu i samodzielnego działania na głębokich tyłach wroga. Szybko okaże się, że nasz Delta Squad ma chyba jakichś wielbicieli w dowództwie, bo jeżeli tylko ktoś wymyśli jakąś wariacką i wysoce niebezpieczną misję, to oczywiście nasza czwórka jest do niej wyznaczana na ochotnika (nie żeby klony miały coś do gadania...). Nasz szlak bojowy zaczniemy ciężkimi walkami na zapleczu frontu na pustynnej Geonosis, potem zostaniemy wysłani do zbadania, i ewentualnego oczyszczenia z wrogich sił, dryfującego bezwładnie w przestrzeni republikańskiego krążownika, a na końcu czeka nas akcja ratunkowa na Kashyyyk, która przerodzi się w krucjatę przeciwko łowcom niewolników i ich pomagierom. Na drodze naszego Delta Squad staną przeciwnicy różnorodni, ale jednakowo pechowi, bo ich życie wkrótce dobiegnie końca. Fruwający, atakujący z góry Geonosianie, kilka rodzajów mniej lub bardziej zaciekłych droidów Federacji Handlowej, trandoshańscy łowcy niewolników i ich specgrupy szturmowe, uzbrojeni w prymitywną, ale skuteczną broń na menażerie, z którą przyjdzie nam sobie radzić w niesprzyjających warunkach. Antidotum na owe szkodniki na szczęście dostępne jest w szerokim asortymencie. Nasz wielofunkcyjny blaster może służyć nie tylko jako zwykły karabin, ale także jako snajperka tudzież lekki granatnik przeciwpancerny - wystarczy przełączyć go w inny tryb prowadzenia ognia. Dobrym pomysłem jest także odbieranie broni wrogom, dzięki czemu raczej nie zabraknie nam amunicji ta bowiem racjonowana jest w miarę postępów w grze coraz bardziej skąpo. Oprócz zabawek strzelających a w rękach trzymanych, dysponujemy także eleganckim zestawem kilku rodzajów granatów, detonatory termiczne i soniczne, flary i ładunki jonowe pomogą nam wybrnąć z wielu opresji obronną ręką, jeżeli tylko wspomnimy ulubione powiedzonko starych frontowców. Masz wątpliwości? Granatem w gości!. Najważniejszą bronią jednak jest nasz Delta Squad. Szczerze mówiąc nie przepadam za drużynowymi shooterami. Niańczenie zidiociałych pomocników przyprawia mnie o ból zębów i jak już nie mogę być sam, to niech chociaż goście robią swoje bez mojej interwencji i nie płaczą jak oberwą w beret, gdy ja akurat zagapię się w inną stronę. Widać autorzy "Republic Commando" mieli na myśli takich właśnie wielbicieli Johna Rambo, bo drużyna nasza jest tutaj przedstawiona w sposób wysoce zadowalający nawet mą czepialską osobę. Przez większość czasu trzech pozostałych klonowanych komandosów radzi sobie doskonale samodzielnie, podążając za nami lub przed nami, w zależności od tego, jaki tryb zachowania im nakażemy. Chłopaki wiedzą co mają robić i w sumie to kilka razy wydawało mi się, że to ja im przeszkadzam w robocie, a nie oni mnie. W ich zwycięski marsz do przodu będziemy jednak dość często ingerować rozkazami, bo w końcu tego się po nas oczekuje skoro już tym dowódcą jesteśmy. Wydawanie poleceń jest proste jak budowa cepa, jeżeli tylko jest możliwość oddelegowania jednego z naszych komandosów na jakąś pozycję, lub też do wykonania indywidualnej akcji, w okolicach celu pojawia się ikonka wystarczy na nią najechać celownikiem, kliknąć jeden jedyny przycisk i rozkaz zostanie wykonany albo nasz klon poniesie śmierć. No, śmierć to za wiele powiedziane, bo na szczęście aż tak drastycznie nie jest. Chodzi o to, że chłopaki nie giną, owszem, padają na glebę po otrzymaniu odpowiedniej ilości ran, ale z tej utraty przytomności można ich wyprowadzić odpowiednią maszynką przypominającą defibrylator z "Battlefield 2". Dopóki żyje choć jeden z członków drużyny (zwykle wbrew pozorom nie będzie to nasza osoba), może on podnieść pozostałych, zupełnie tak jak medic z "BF2" właśnie. Rozwiązanie to może nie jest ultrarealistyczne i wiarygodne jak diabli, ale ma wielką zaletę nasi nie giną. Nie stracimy ich z powodu głupiego błędu, nie uszczuplimy swych sił przez nieuwagę, nie trzeba będzie wgrywać save jak coś poszło nie tak. Lepsze takie potraktowanie sprawy, niż wprowadzenie nieśmiertelnych kamratów, jak to się często robi w różnych innych grach. Naszedł czas, by troszeczkę jednak ponarzekać. Widowiskowość, dynamika, działanie w grupie upodabnia "Republic Commando" do takich tytułów, jak "Call of Duty" chociażby, ale niestety brak mu tego co w tamtej grze podobało nam się najbardziej w skali i zróżnicowania. Jeżeli już zdecydowano się na rozgrywkę liniową, to można było przygotować trochę atrakcji w stylu większych bitew, nagłych zmian sytuacji, czy też innych zaskakujących scen. Nie ma tu żadnego Omaha Beach, nie ma Stalingradu, nie ma desantu na Tarawa, domu Pawłowa, czy też obrony okopów w Ardenach, brak czegoś jednorazowo podnoszącego adrenalinę. Cała gra niestety sprowadza się do z czasem coraz bardziej monotonnego parcia do przodu, rozwalania kolejnych fal wrogów, oczyszczania następnych pomieszczeń. Od wielkiego święta trafi się ostrzejsza, bardziej wybuchowa akcja, taka jak obrona hangarów na Prosecutorze przed desantem droidów, ale zamiast zrobić z tego jedną wielką, powalającą na kolana scenę, autorzy rozbili to na sceny trzy, intensywne, ale obuchem w czerep nie uderzające. Szkoda. Potencjał gry jest spory, bo nawet z taką nachalną liniowością i lekką monotonią gra się w nią świetnie i bez znużenia, strach pomyśleć co by było, gdyby pojawiły się tutaj jakieś wiekopomne sceny w stylu tych wymienionych wyżej. Zabawa w singlu nie jest długa, ale... to dobrze, paradoksalnie. Przejście całości zajmie nam gdzieś w okolicach dziesięciu godzin, co bynajmniej nie jest w tym gatunku rzadkością. Fakt, że "Republic Commando" szybko się kończy ma swoje niezaprzeczalne zalety, a wśród nich największą, więcej by mnie zmęczyło. Pod koniec Kasyyyk grałem już tylko z rozpędu, chcąc zwyczajnie dobić do ostatniego brzegu, zmęczenie tym jednostajnym gameplayem dało znać o sobie. Finał zresztą nie jest tak wspaniały i widowiskowy jak można by się spodziewać, choć swój dyskretny urok posiada.
Po tych dziesięciu godzinach, plus jeszcze kilkunastu minutach spędzonych na przeglądaniu odblokowanych bonusów, możemy w zasadzie odłożyć grę na półkę, by wrócić do niej za kilka tygodni lub miesięcy, gdy najdzie nas chandra. Dlaczego tak od razu na półkę, zamiast pobawić się multiplayerem? Kiepścizna, staroć i brak wyobraźni, taki jest tryb multiplayer w "Republic Commando". I pewnie dlatego nikt już w to nie gra po sieci. No i na koniec, żeby już tak tych biednych komandosów nie mieszać z błotem, kilka żarliwych pochwał za oprawę techniczną. Jeżeli chodzi o grafikę, to mimo braku shaderów i bajerów oraz dwuletniej "nieświeżości" może się ona podobać, a nawet musi. Mroczna, odbrązowiona, realistyczna, pokazująca cudowne "Star Wars" od strony brudnej kuchni wspaniała po prostu. Efekty specjalne występują w liczbie wystarczającej pieszczą oczy, a animacja postaci (szczególnie naszych towarzyszy) pokazuje, że nawet w tamtym zamierzchłym 2005 roku wiedziano, co to znaczy motion capture. Wizualia robią naprawdę duże wrażenie, nawet teraz, choć lepiej nie porównywać gry ze wspomnianym "R6: Vegas"... Dźwięk, jak zwykle w grach LucasArts, stoi na poziomie bardzo, bardzo wysokim, i kto wie czy nie jest najbardziej dopracowanym, najbardziej olśniewającym aspektem gry. Ciągle coś się dzieje, transmisje radiowe, krzyki i rozmowy naszych komandosów, nieustające odgłosy wystrzałów i eksplozji, głuche dudnienie jakichś machin, czy też niepokojące echa kroków, a jak wisienka na czubku tortu muzyka, szalenie dynamiczna, ostra, czerpiąca z wzorów soundtracku Johna Williamsa, a jednocześnie pełna motywów własnych, wcale nie gorszych.
Kod: Zaznacz cały
http://www.gametrailers.com/player/5065.html
Kod: Zaznacz cały
http://www.gametrailers.com/player/3844.html
Kod: Zaznacz cały
http://www.download.com/Star-Wars-Republic-Commando-demo/3000-7506_4-10360856.html