Recenzja gry Memoria
Chciałbym wszystkim przedstawić bardzo fajną grę pod tytułem
“Memoria”.
Gra zostanie niedługo wypuszczona w wersji pudełkowej po polsku przez polskiego wydawcę i dystrybutora firmę Play sp. z o.o.
Recenzja:
Zastanawialiście się kiedyś jak to jest zostać doprowadzonym do szewskiej pasji, a później mile ukojonym? Ale nie chodzi mi o Wasze dziewczyny a o grę, która zadziałała równie zmysłowo. Memoria właśnie tak ze mną postąpiła.
Czasami mówią na mnie niecierpliwy i gderliwy. Powiadają też, że nieznośny. Nigdy się z nimi nie zgadzałem, do czasu… Pierwsze podejście z produkcją Daedalic Entertainment zakończyłem dokładnie po dwudziestu trzech minutach. Istna biała gorączka ciepłego popołudnia. Jednak potem, żeby było bardziej męsko, żaba zamieniła się w księżniczkę. Tradycyjnie pociągającą, tradycyjnie kapryśną. A jak jeszcze ma te dni.. Ta na szczęście nie miała.
Z czym to się właściwie gra? Memoria jest zrobiona na modłę starych przygodówek. Klikamy, klikamy, klikamy i cieszymy się, że udało się coś wyklikać. Fachowo: point and click. Szczerze, nigdy nie byłem fanem tego typu rozgrywki, ale mając w odmętach pamięci starego wyjadacza podrywu Larry’ego, zdecydowałem się ujarzmić tę lwicę.
Szkieletem podtrzymującym każdą grę jest albo genialna, niepozostawiająca na nas suchej nitki fabuła, albo innowacyjny system rozgrywki. Najlepiej oba naraz. Jednak z racji tej, że sterowanie jest tu nieco archaiczne i zalatuje kapciem, całą swą kulturystyczną masą skupiłem się na historii. Od razu świat stał się piękniejszy.
Zostałem wrzucony w dwie przygody. Albo jedną w drugiej? Jakaś growa incepcja? Na samym początku buszuję po lesie. Ale nie jestem myśliwym. Szukam jakiegoś gościa. Ale nie jestem peda… złodziejem. Znalazłem jego córkę. Ale nie jestem słynnym misiem… Generalnie jestem chłopakiem, magiem niczym z koziego tyłka trąbka, bo potrafię tylko niszczyć i naprawiać, a celem jest odczarowanie mojego ptaka. To znaczy dziewczyny zamienionej w ptaka. Znalazłszy już tego tajemniczego kupca, daje on mi zagadkę do rozwiązania. Jeśli się uda, dziewczyna na powrót stanie się dziewczyną. W tym momencie wkracza Sadja. Księżniczka żyjąca czterysta pięćdziesiąt lat wcześniej i będąca kluczem do rozwikłania łamigłówki. Chapeau bas za taki pomysł. Poznałem dzięki temu dwie opowieści, które mimo tak odległego czasu łączą się ze sobą, a przy tym wszystkim nie zanudziłem się na śmierć kierując tylko jedną postacią. Mało tego, sposób narracji często się zmienia. Czasem jest to sen, kiedy indziej czytanie książki, a innym razem coś nowego. Wkraczający na nasze ścieżki świeży bohaterowi tylko ubarwią perypetię naszych protagonistów. Są zwroty akcji. Są refleksje. Są luźne żarty. I dwa zakończenia. Jednym słowem: fabuła przyciągała mnie niczym magnes i nie puszczała przez długie godziny.
Muszę jednak wspomnieć o innych aspektach gry. Dla podsycenia żaru skomentuję teraz krótko zasadę działania. Ambiwalencja pełną gębą. Do bani. Trzeba wszędzie klikać, szukać, frustrować się. Czasem miałem dość. Genialny. Zagadki były pomysłowe i nieraz się natrudziłem, by zrobić krok do przodu. I znów stawałem w miejscu. Zmusza do uważnego obserwowania otoczenia. Pobudza wyobraźnie. Po prostu pozytywnie wymagający. Tak więc kochacie albo nienawidzicie. Chyba że walczycie dla historii. Jak ja.
Nadmienię jeszcze, że wraz z postępem posiądziemy nowe umiejętności. Oprócz rozbijana wszystkiego na kawałki i sklejanie tego kropelką pod lupą, będziemy mogli: wczuć się w potterowego Bazyliszka i petryfikować, wkradać się do obcych umysłów i wysyłać wizje, a nawet ożywiać naturę. Mnogość opcji wywołuje ciarki na plecach.
Oprawa graficzna cieszyła moje oko. Widoczki, chmurki i słoneczko były ładne. Animacja postaci nie jeżyła włosów na karku, dzięki temu, że zostały świetnie rozrysowane. Lokacji odwiedziłem dość sporo, ale jak to w takich grach bywa były to zazwyczaj pojedyncze obrazki wypełnione przedmiotami. Warto jednak zauważyć, że miałem wrażenie jak gdybym widział ze wszystkich stron. Niezłe oddanie głębi. Mimika twarzy trochę kłuła w oczy. Zważywszy jednak na miły, bajkowy świat dodawało to klimatu. W tle przygrywała cicha melodia, która nie zmuszała mnie do użycia zatyczek do uszy, z którymi mam zwyczaj spać. Na pewno nie zrobiłbym tego z powodu voice actingu. Pełna profeska. Nic dodać nic ująć.
Gdyby moja mama zapisała mnie na zajęcia instrumentalne, kiedy byłem mały wybrzmiałyby teraz moje fanfary. Całe poświęcenie dla długości gry. To ponad dziesięć godzin eksploracji i survivalu nie tylko wirtualnego świata, ale i naszej głowy. Czas przy produkcji płynie spokojnym rejsem po wzburzonych falach oceanu, jakim jest system rozwiązań. Mimo wszystko on tylko dodaje obowiązkowej pikanterii, która jest potrzebna w życiu, by nie umrzeć z braku silniejszych emocji. Jak na przykład niezapowiedziane dziecko. Choć z tego to chyba zawał pewny. Nareszcie odskocznia od gier w przerwie na obiad.
Pomimo tak wielkiej awersji jaką z początku żywiłem do Memorii, produkcja w pełni mnie do siebie przekonała. Pewnie gdyby nie fabuła próżno byłoby mnie przy niej szukać. Opowieść jest tajemnicza i złożona. Zasiała we mnie ziarno zainteresowania i chorego pożądania dalszego biegu. Polecam ją zdecydowanie wszystkim, którzy chcą z grą spędzić więcej czasu i pozostawić miłe wspomnienia. I Ty, frustracie, możesz spróbować! Bo warto.
recenzja zaczerpnięta z gamemag.pl