[recenzja] Ys: The Oath in Felghana

Rozmowy o legalnych grach komputerowych.

<<

Delacroix

Awatar użytkownika

Topic author

Profesor Świata

Posty: 903

Rejestracja: 25 wrz 2005, 21:39

Skype: bruno.glening

Lokalizacja: Tu i tam...

Post autor: Delacroix » 10 gru 2008, 05:29

[recenzja] Ys: The Oath in Felghana

Obrazek Przybywasz do rodzinnego miasta swojego najlepszego przyjaciela. Spodziewacie się odpocząć, a tymczasem zewsząd nacierają krwiożercze bestie... To jakiś chory żart? A może koszmar? Nic z tego. Oto nowa rzeczywistość, jaką zastajesz w Felghanie.

1. Słowo wstępne

Ys to seria gier z tradycją. Japoński developer Nihon Falcom wydaje kolejne części i remake'i na coraz to różniejsze platformy sprzętowe już od lat 80 ubiegłego stulecia. Opisywany tytuł to remake trzeciej części serii. Pierwowzór został przyjęty dość chłodno z uwagi na totalne zniszczenie znakomitej grywalności poprzednich dwóch części i trzeba było czekać ładnych kilkanaście lat, aż wreszcie w roku 2005 sytuacja uległa zmianie, a to za sprawą odświeżonej wersji Wanderers from Ys. Rzeczony remake nosi tytuł The Oath in Felghana i jest przykładem dokonania rzadkiej sztuki w świecie gier - przekształcenia tytułu żałosnego w pozycję genialną.

2. Dane techniczne

The Oath in Felghana jest dostępna na platformę PC i w przeciwieństwie do pierwowzoru, w pełni trójwymiarowa. Gra mieści się w gatunku RPG akcji, zbliżona jest jednak pod względem dynamiki do Devil May Cry. Rozgrywka polega na eliminacji hord potworów, od niewielkich wilków, przerośniętych owadów i najróżniejszej maści goblinów po olbrzymie smoki, szalonych magów, czy inne ustrojstwa. Sterowanie jest intuicyjne, niezależnie od tego, czy gramy na padzie, czy na klawiaturze i myszce. Jest to o tyle istotna sprawa, że cała seria ma rodowód konsolowy i dostosowanie mechanizmów rozgrywki do potrzeb pecetowców jest wyzwaniem. Mogą irytować niektóre trudniejsze elementy platformowe, ale jest ich niewiele. Co zaś do bossów - jeżeli przysparzają zbyt wielkich trudności, dobrze jest wczytać grę i nabić sobie ze dwa-trzy poziomy doświadczenia na mniejszych bestiach i spróbować jeszcze raz. Poziom postaci ma znaczenie.

Grywalność: *****

3. Co widzimy

Charakterystyczny styl Ysów, tj anime typu SD w trakcie rozgrywki z elementami anime standardowego, sprawdza się tutaj. Silnik gry nie jest może zdolny do wyświetlania grafiki rodem z Crysisa, ale z całą pewnością to, co widzimy, trzyma swój poziom. Gra szpetna nie jest, choć zapewne nawet biorąc pod uwagę rok wydania, mogłaby wyglądać odrobinę lepiej.

Grafika: ****

4. Obiło mi się o uszy, że...

... no właśnie. Co słychać? Ano, dynamiczną pop-rockową muzyczkę, która nic nie robi, tylko napędza rozgrywkę i skutecznie zagrzewa nas do walki. Musiałem sobie skombinować soundtrack do tego, bo po prostu wymiękłem. Efekty dźwiękowe są bez zarzutu, nie odstraszają od gry.

Dźwięk: *****

5. O co w tym wszystkim chodzi?

Ostrzegam od razu. Bez krążącego po necie zangielszczenia lepiej nie ruszać tej gry. Bo kanji jest raczej mało zrozumiałe dla statystycznego polskiego gracza. Z patchem to co innego: fabuła w Ys: The Oath In Felghana nie jest może wielowątkowa i skomplikowana, ale to, co jest, jest okraszone mnóstwem gadek, legend itp. Słowem: jest się w czym zagłębić. Żeby nie psuć niespodzianki, powiem tylko tyle: Felghanę atakują potwory. Nie wiadomo, skąd się wzięły. Powracający na stare śmieci bohaterowie muszą rozwikłać tę zagadkę, czego bynajmniej nie ułatwia miejscowy możnowładca, który najwyraźniej jest zamieszany w całą tę imprezę. Lecz nawet ów hrabia nie bardzo wie, nad czym tak bardzo pragnie zapanować i czeka go nauczka.

Fabuła: *****

6. Podsumowanie

Mało znana u nas seria Ys zawiera tytuły lepsze i gorsze. Oath jest jednym z najlepszych i warto w tę pozycję zagrać. Jest to miła odskocznia od doskonale nam znanych gier EA, Epica, czyinnych zachodnich producentów. W naszym rejonie, jest to coś egzotycznego i warto tej perełce poświęcić trochę uwagi. Mocne 9/10.

Plusy:

+ prawie wszystko.

Minusy:

- grafika mogłaby być odrobinę lepsza,


Moderatorzy są jak hemoroidy. Przez większość czasu siedzą w ukryciu, ale jak już wylezą, to jest tylko płacz i zgrzytanie zębów.